Zeszłoroczny wrzesień wspominam jako mega gorący okres wypełniony pracą nad współorganizacją pierwszej polskiej edycji festiwalu filmów o tematyce rowerowej, czyli Bicycle Film Festival. Było ciężko – ale też było warto! W całej tej bieganinie zdołałam zerknąć na niektóre produkcje prezentowane na BFF, spośród których kilka wzbudziło mój szczery zachwyt i refleksję. W ramach cyklu Bike Movies chciałabym Wam o nich opowiedzieć i je polecić :smirk:
Na pierwszy ogień – dokument „Delivery” o niezwykłym człowieku, który z jazdy na rowerze uczynił swój sposób na życie – jednak nie takie, o jakim myślicie. To nie historia o genialnym zawodniku ani nawet o kolarzu-hobbyście. To nie opowieść o artyście ani kolekcjonerze. „Delivery” to portret człowieka, który stał się elementem miejskiego folkloru Williamsburga i wpisał się w historię miasta jak mało kto.
Poznajcie Billa Meiera, bezdomnego kuriera rowerowego. Bohater niespełna dziesięciominutowego shorta dokumentalnego w chwili powstawania materiału miał 50 lat, wyglądał jednak na sporo więcej. Dzika, nieokiełznana broda, zacięte, zdeterminowane i nieco szalone spojrzenie, wyszmacone ciuchy i stary rower, po którym widać, że przeszedł w życiu niemal tyle, co jego właściciel. A Bill Meier przeszedł sporo – w momencie, w którym przestał się już dobrze zapowiadać, został kurierem rowerowym. Przez bite dwadzieścia lat przemierzał ulice Williamsburga na dwóch kółkach. Dbał o to, by przesyłki trafiły do adresatów w całości. Dbał o to, aby dostarczona pizza była ciepła – w końcu gdy klient płaci za pizzę, oczekuje, aby taka była.
Historia Billa Meiera może wzruszać, a na pewno zmusza do refleksji. Co trzeba spieprzyć w życiu, żeby wylądować na ulicy i w wieku 50 lat nie mieć własnego kąta? Dlaczego ten skądinąd inteligentny człowiek tak skończył? Dokument jest zbyt krótki, aby odpowiedzieć na to pytanie. To zaledwie dzień z życia Billa – najsłynniejszego kuriera Williamsburga. Pokazuje jednak w surowy, a zarazem dziwnie poetycki sposób, jak niewiele trzeba, by pogodzić się z sobą i światem oraz odnaleźć sposób na stawienie mu czoła.
„Zajęło mi trzy dekady, żeby odkryć, że naprawdę cieszę się tym, co robię. Kiedy przestanę móc jeździć na rowerze, lepiej żeby to był dzień, w którym zdechnę” – podsumował Bill.
Czy to znaczy, że „Delivery” jest portretem minimalisty absolutnego, który jest szczęśliwy nie mając niczego? Chyba nie. Oglądając ten dokument widziałam człowieka, który pogodził się z przegraną i wyzbył swoich potrzeb nie dlatego, że chciał, a raczej dlatego, że się poddał. Smutne, ale czyż nie taki bywa świat i nie takie bywa oblicze człowieczeństwa?
Bill Meier zmarł 1 lutego tego roku po przegranej walce z chorobą. Tysiące ludzi chciało mu pomóc i gromadziło dla niego pieniądze. Niestety – nie zdążyli zmienić jego życia.
Moja ocena: 8/10